wtorek, 27 maja 2008

Dawno nic nie pisałam... Wspomnienia ślubne:-)

...A bo też za bardzo nie było o czym pisać;-p
Nic szczególnego się nie dzieje, dni sobie mijają, jeden za drugim, mam wrażenie, że coraz szybciej. Jeśli nasz plan dojdzie do skutku, będziemy wracać już za niecałe 3 miesiące! (ale SZA, na razie to sekret, przynajmniej dla naszych pracodawców;-)
Dziś moja i Konrada rocznica ślubu. DRUGA!!! Dacie wiarę?! Bo ja ciągle chyba nie wierzę, że za mąż wyszłam, a co dopiero, że dwa lata temu;-) Z okazji tej poszliśmy sobie dziś do kawiarni/pijalni czekolady (przy sklepie z czekoladą i czekoladkami:-) na coś słodkiego i kawusię:-D Pogoda niestety zupełnie niepodobna do tej, jaką mieliśmy na ślubie: jest szaro i nieprzyjemnie wieje chłodny wiatr...
Pamiętacie coś z tamtego dnia?:-) Bo ja pamiętam, że cudnie pachniała moja wiązanka z frezji. Że zniszczyłam obcas nowego, kremowego pantofla, schodząc do kremowej taksówki, która nas zawiozła do USC. I że było MNÓSTWO ludzi. I pamiętam jak następnego dnia cała kuchnia tonęła w kwiatach, a ja z Mamą starałyśmy się jakoś opanować tę kwiatową powódź, zapełniając wazony i butelki:-) Wspaniały to był dzień i dziękuje wszystkim, którzy się do tego przyczynili:-)
No, a co tak poza tym?... Pięknego kota dziś spotkaliśmy (najwyraźniej wyszedł sobie z domu na spacerek-zadbany, z obróżką). Płowy, z ogonem w rudawe prążki, o przepięknych jasnobłękitnych oczach. Niestety niespecjalnie miał ochotę pozować do zdjęć. Bardziej był zainteresowany obserwowaniem warczącej maszyny do mycia ulic;-p
A mnie się niestety kończy dziś 1,5 dnia wolnego i od dzisiejszej kolacji pracuję przez najbliższe 5 dni, rano i wieczorem:-/ No ale od 5-go do 7-go czerwca mamy urlop, to sobie znów odpocznę:-) I Konrad, bo jego z kolei czeka kilka nocy pod rząd teraz (nocny portier ma urlop od dzisiaj chyba). Więc ciężki tydzień przed nami... Oby do 5 czerwca:-)
No i to chyba tyle na dziś;-p
Uściski dla wszystkich czytających!

wtorek, 13 maja 2008

Drobiazgi...

Takie tam dzisiaj... Drobiazgi. Żebyście wiedzieli, że żyjemy i mamy się dobrze:-)

Przez kilka dni mieliśmy wspaniałą pogodę, tak że większość wolnego czasu spędzaliśmy na powietrzu, łapiąc brąz (Konrad ochoczo, ja-jak najmniej;-) Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, a dotyczy to zwłaszcza pogody w Wielkiej Brytanii:-/ Niektórzy żartują, że wykorzystaliśmy już limit 9 dni słonecznych w roku, przypadający rzekomo na Anglię;-) Mam nadzieję, że nie jest to prawda:-p Tak czy owak na razie znów jest pochmurno...

Drugi drobiazg codzienny to to, że kupiłam sobie buciki na wiosnę, bo stare już mam w stanie kompletnej entropii;-) (a może to niecodzienny drobiazg, bo w końcu nie tak często kupuje się obuwie;-p) Są to brązowe sportowe buty, podobne w fasonie do bokserskich, z tym, że są niskie, pod kostkę, firmy Lonsdale. Wyprzedaż była i dałam niecałe 20 funtów;-D Jeśli ktoś nie zetknął się nigdy z tą marką, to pochwalę się, że mam teraz buty firmy obuwającej i ubierającej m.in. Mike'a Tysona i Muhammada Ali'ego;-p A co!;-)

No i co by tu jeszcze...

Jakiś czas temu opuścił nas zmywakowo-podkuchenny Les i wreszcie od kilku dni (po paru perturbacjach, m.in. podkuchenny Luc wywędrował na chorobowe) mamy nowego "chłopczyka" imieniem Peter. Mówię o nim "chłopczyk" bo jest taki chłopaczkowaty, jednak Konrad twierdzi, że ma dwadzieścia-kilka lat chyba... No, tak czy owak jest sympatycznym człowiekiem. Ostatnio też sympatycznym człowiekiem coraz częściej wydaje mi się nasz szef kuchni Shaun, który dotąd wzbudzał we mnie uczucia mocno ambiwalentne. Jakoś ostatnio się zrobił milutki dla nas i nawet rozmowny trochę (przedtem wyglądał na milczącego gbura). Śmiejemy się, że chyba go podmienili. Albo małżeństwo go odmieniło, bo niedawno się ożenił:-) Bierzcie ślub, dziewczęta i chłopcy, jeśli jeszcze nie macie tego za sobą;-) To zmienia ludzi na lepsze;-) (no, nie wiem czy zawsze, ale...;-)

No, ja tu gadu-gadu, a pora się robi niemłoda. A ja jutro znów wstać muszę, coby z tacą trochę dla zdrowotności pobiegać;-) Kończę więc i ściskam wszystkich czytających:-)
Kejti (to fonetyczny zapis imienia, jakim często się do mnie zwracają:-)

piątek, 9 maja 2008

Tęskniąco...

Kochani!
Wiosna wreszcie zawitała na to nasze wybrzeże, nie wiem na jak długo, ale póki co jest, i jesteśmy z tego powodu przeszczęśliwi. Od 4 dni pogoda jest w prost bajeczna, słońce przygrzewa, nie ma nawet chmurki:-) Wiele czasu spędziliśmy więc na powietrzu ostatnio, wystawiając się na promyki majowego słoneczka. Skok poziomu serotoniny i produkcja witaminy D to główne dla mnie korzyści;-) Skutkiem ubocznym jest opalenie ryjka na brązowo (tylko ryjka, bo dla mnie jednak jeszcze za chłodno na krótki rękaw, czego Konrad nie może zrozumieć-on wczoraj rozdział się nawet z T-shirta, coby klatę nieco zbrązowić;-p) Nie jestem z tego mojego brązu szczególnie zadowolona, bo nie podobam się sobie w opaleniźnie, wolę moja bladą cerę... No ale co zrobić, jest słońce, jest brąz;-) Czas chyba nabyć jakiegoś sun-blocka;-)
No więc siedzę sobie z szarą błotną maseczką detoksykującą na brązowym ryjku i piszę do Was, bo mi tęskno już za ziemią ojczystą... Jejku, jak to patetycznie brzmi:-/ Do domu po prostu mi się chce, no;-p
Tęsknię za ludźmi oczywiście najbardziej. Za rodziną i przyjaciółmi. Także za kotami rodziców i naszymi szczurami.
Tęsknię za językiem. Za możliwością rozmawiania po Polsku w sklepach i innych miejscach publicznych (z osobami, które mnie obsługują), za możliwością tłumaczenia o co mi chodzi w języku, który najlepiej znam i potrafię się posługiwać jego niuansami i wykorzystywać wszystkie możliwości, jakie daje.
Tęsknię niewypowiedzianie za jedzeniem, które jednak jest zupełnie, zupełnie inne, niż tutaj. Za pierogami ruskimi (ukłony dla teściowej:-), za gołąbkami, zupą ogórkową, rosołem, kluskami kładzionymi, kapustą kwaszoną, kaszą jęczmienną z kefirem, sernikiem...
Tęsknię za polskim majem. Tu jest pięknie, owszem, ale... Czegoś jakby brakuje, nawet nie umiem określić tej różnicy... Może chodzi o to, że bzów tu nie wdziałam?...
Tęsknię za Bożym Narodzeniem, bo ostatnie... No, właściwie to jakby go nie było...
Tęsknię za Sieradzem, w którym to mieście-czuję-jest moje miejsce.
No, ogólnie to zupełnie nie nadaję się na emigrantkę, choć onegdaj byłam przekonana, że to droga dla mnie... Nie dla mnie, jak się okazuje;-p
Z wielką niecierpliwością czekam na dzień, w którym będę mogła spakować manatki i wrócić do kraju. Do DOMU. Nie chcę zapeszać, ale może to już całkiem niedługo nastąpi:-) W końcu jesteśmy tu już 5 miesięcy (!!! Tak!), więc już na pewno bliżej niż dalej:-)
I tym optymistycznym akcentem żegnam się dziś z Wami.
Uściski z bardzo słonecznego ostatnio Wybrzeża:-*

czwartek, 1 maja 2008

"Ballada majowa" :-)

Brnąłem do ciebie, maju,
przez mrozy i biele,
przez śnieżyce i zaspy
i lute zawieje,
przez bezbarwne szpitalne
korytarze stycznia.
W tych korytarzach słońce
gasło ustawicznie.

A teraz maj dookoła, maj,
wyświęca ogrody.
I cały ja, i cały ja,
zanurzony w Jordanie pogody.
A teraz maj, i maj, i maj,
dokoła się święci,
od wonnych bzów, szalonych bzów
wprost w głowie się kręci.

I płyną przeze mnie dmuchawce,
jak dzieciństwa echa,
i wielka jest majowa moc,
kiedy niebo się do ziemi uśmiecha.
Śpi w twoim wnętrzu chłopiec,
w chłopcu pierwszy zachwyt poznaję,
z twoich ziaren wyrosną sady
strudzonemu pielgrzymką ulżyj dodaj wiary...

A teraz maj dookoła, maj,
wyświęca ogrody.
I cały ja, i cały ja,
zanurzony w Jordanie pogody.
A teraz maj, i maj, i maj,
dokoła się święci,
od wonnych bzów, szalonych bzów
wprost w głowie się kręci...


Znacie tę piosenkę? Bo ja bardzo ją lubię:-) Tylko że u nas niestety maja jakby niet:-/ Niby już mocno zielono się zrobiło, ale pogoda wczesno-kwietniowa. Chłodno, pochmurno, prawie codziennie pada... Dziś też chmury za oknem. No i bzów jakoś tu nie widziałam... Jednak maj w Polsce jest znacznie ładniejszy.
A teraz, zupełnie "od czapy", kilka słówek, które dopiero tu poznałam, choć wydaje się, że są tak podstawowe, że powinnam się ich była nauczyć w szkole:-p Przytaczam dla tych, którzy chcieliby też rozwinąć swoje słownictwo;-)
Otóż dowiedziałam się tutaj, że:
sztućce to "cutlery"
naczynia (ogólnie, powiedzmy "zastawa stołowa")-"crockery"
chochla to "ladle"
spodek-"saucer"
pracownik "od różnych zadań" nazywa się tu "floater"
mała, okrągła serweteczka to "doily" (no dobra, to może nie jest już takie podstawowe i oczywiste słowo;-p Nawet nie wiem czy ma to jakąś konkretną nazwę po polsku:-)
listwa przypodłogowa to "skirting board"
parapet okienny-"window ledge"
lakier do paznokci to "nail varnish" (a ja zawsze znałam tylko nazwę "nail enamel")
wszelakie chusteczki (np. do okularów lub oczyszczające do twarzy)-"wipes"
No, to tyle na razie. Możecie nie uwierzyć, ale naprawdę nie znałam tych słów. Teraz to już chyba zapamiętam je do końca życia;-) (przez pierwsze trzy dni pracy jak ktoś do mnie mówił coś o "cutlery", nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi, a oni nie rozumieli, że ja nie rozumiem;-)
Pozdrawiam z pochmurnego Scarborough:-)