piątek, 13 czerwca 2008

Duperelki:-)

Witam:-)
Jestem już dziś po pracy. Robiłam wczesne śniadanie, więc o 10-tej skończyłam już robotę:-) I do jutra mam wolne:-D
Ach, jak miło.
Siedzę więc sobie przy naszym "lapciusiu" (jak pieszczotliwie nazywa laptopa nasz znajomy;-) odświeżona limonkowym żelem pod prysznic i popijam pyszną herbatkę "Sweet Cherry" (dzięki, Mamuś!:-) Pogoda raczej byle jaka, ale i tak nie zanosi się, żebyśmy mieli dziś gdzieś łazić, bo Konrad odsypia nockę. W naszej norze zaduch, ale okna nie mogę na razie otworzyć, bo koszą trawę i potworny hałas nie pozwala małżonkowi spać;-p Otworzyłam w łazience, w pokoju wtedy tak nie słychać. Łazienka wypełniła się zapachem koszonej trawy...:-)
Mój kolczyk w tragusie ma już tydzień i ma się dobrze:-) Oczywiście boli podczas zabiegów pielęgnacyjnych, ale zdziwiłabym się, gdyby nie bolał. W końcu mam chrząstkę przebitą tytanowym prętem o grubości 1,6mm:-) Ale na razie wygląda, że goi się ładnie, choć na ostateczny efekt trzeba czekać 6-8 tygodni... A ja już rozglądam się po sklepach internetowych za jakimś na zmianę, bo chciałabym wymienić jeszcze przed wyjazdem stąd (bo pan piercer powiedział, że jak nie będę mogła sobie poradzić, to mam przyjść i mi pomoże:-)
Dla naszych pracodawców jest to na razie fakt nieznany (więc SZA ;-), ale zarezerwowaliśmy bilety na samolot do Polski!:-D Wylot z Liverpoolu 18 sierpnia o godzinie 17-tej. Wyjeżdżamy ze Scarborough o 6,30 rano pociągiem do Yorku, tam się przesiadamy na pociąg do Liverpoolu i w mieście Beatlesów będziemy mieć ok.4 godzin na pobieżne chociaż rzucenie okiem tu i tam;-) Już się nie mogę doczekać:-D Na iGoogle mam zainstalowany "odliczacz" czasu pozostałego do wyjazdu do wyjazdu-dziś pokazuje 66 dni:-) Mało:-D
I tym optymistycznym akcentem kończę mój duperelkowaty wpis;-)
Pozdrowienia dla wszystkich czytających:-)

sobota, 7 czerwca 2008

Urodzinki:-) (druga część tylko dla ludzi o mocnych nerwach:-)

Mili moi!
Jak większość z Was wie, stuknęło mi ćwierćwiecze:-) No dobra, postawiłam uśmieszek, ale tak naprawdę to wcale mi nie jest do śmiechu. Jeszcze 5 lat, zleci jak błyskawica, i będę mieć trzydziestkę na karku:-/ Rany, nawet nie mogę sobie tego wyobrazić! Ja-trzydziestoletnią kobietą?! Bez żartów;-)
Tymczasem urlopuję (jutro wracam do pracy niestety).
Pierwszy dzień mini-wakacji spędziliśmy w oceanarium SeaLife. Z zewnątrz miejsce to nie wygląda zbyt okazale, dlatego mile się zdziwiłam jego zawartością. Najpierw zwiedziliśmy sobie mroczne korytarze (rybki nie mogą mieć za jasno) z akwariami, a w nich-cudeńka: wielkie meduzy, płaszczki, małe rekiny, ryba-żaba, rybki bajecznie kolorowe jak z filmu "Gdzie jest Nemo?", rozgwiazdy, ukwiały...:-) Potem wydry-poczekaliśmy trochę na zaplanowany "pokaz" ich karmienia i mały wykładzik o ich zwyczajach. Było to bardzo ciekawe:-) Dalej foki w dużym basenie, który można było też obejrzeć z takiego małego tunelu, przez szybę (widać to na dwóch zdjęciach na Picasie:-) Też popatrzyliśmy na karmienie. Jeszcze potem karmienie pingwinów. Z zagrody pingwinów-do tunelu pod ogromnym akwarium-to było coś!:-) Nad głowami przepływały nam różniaste ryby (także rekiny, ale jakiś mały gatunek:-) oraz wielki żółw, a właściwie pani żółwica, która-jak się potem dowiedzieliśmy z mini-wykładu-ma dopiero 30 lat, a może dożyć nawet 250! (uwierzycie w to?!) Na koniec akwaria z konikami morskimi. Rany, to dopiero są dziwolągi! Natura stworzyła wiele dziwnych zwierząt (muszę przyznać, że we wszelkich wodach jest tych dziwów wyjątkowo dużo), ale koniki morskie są dla mnie zdecydowanie na czele rankingu najdziwniejszych;-) Bardzo nam się w SeaLife podobało, zapraszam do obejrzenia zdjęć z tego dnia na Picasie:-)
A wczoraj, w drugi dzień urlopu, w same moje urodziny...
Najpierw dostałam śniadanie do łóżka;-) Potem prezent od Konrada-śliczne słuchaweczki do mp3, które sobie wypatrzyłam i wymarzyłam:-) Następnie udaliśmy się do miasta, załatwić parę drobiazgów, jednak głównym naszym (moim:-) celem był salon tatuażu i piercingu, podobno najlepszy w Scarborough:-) No bo w końcu postanowiłam tego tragusa przebić:-) Raz się żyje, a przecież od lat mi się taki kolczyk podobał. Kiedy miałabym go sobie niby zrobić? Na 50-te urodziny?;-p Tak więc uznałam, że ćwierćwiecze to bardzo dobra okazja, a przy tym będę mieć pamiątkę z pobytu w UK (choć niekoniecznie jest to najfajniejsza przygoda mojego życia, ale na pewno PRZYGODA i dowód, że mam w sobie więcej siły, niż mogłam przypuszczać:-) Gdy przyszliśmy, pan Rob, właściciel studia, tatuował ramię pani po 50-tce:-) W kolejce czekał pan tej pani, też po 50-tce:-) Pan Rob zrobił sobie między nimi przerwę na przekłucie mnie:-) Najpierw dał mi do wypełnienia papier, gdzie miałam odpowiedzieć na kilka pytań (czy piłam tego dnia alkohol, czy cierpię na jakieś choroby krwi, czy łatwo mdleję, czy jestem dobrze wyspana:-) i podać swoje dane. Potem wziął mnie za takie szklane przepierzenie, Konradowi pozwolił wejść ze mną;-) Zapytał czy chcę na przekłucie kółeczko czy tzw.labret (wybrałam to drugie, kółeczek teoretycznie nie wolno mi nosić w pracy, zresztą labret bardziej mi się podoba:-) Założył jednorazowe rękawiczki, psiknął mi czymś na ucho (trochę mi schłodziło, ale domyślam się, że chodziło też o dezynfekcję), zaznaczył pisakiem miejsce przebicia. Złapał chrząstkę w specjalne szczypce. Wyjął z opakowania jednorazowy wenflon i CIACH;-p Bolało, nie powiem, nawet bardzo, i przy przebijaniu chrząstki było słychać dziwne chrupanie, ale trwało to tylko kilka sekund. Założenia kolczyka już nawet nie poczułam:-) Krew prawie nie leciała, tylko dwie czy trzy małe kropelki:-) Dał mi jeszcze ligninowe chusteczki, żebym sobie pouciskała to ucho jakieś 10 minut, zapłaciliśmy i już:-) Prosto stamtąd udaliśmy się na PYSZNE jedzonko do naszego, ukochanego już, Cafe Heart. Już w drzwiach powitano nas "co słychać u was?":-) Powiedziałam, że mam świeżutki kolczyk i potem go oglądali;-) Konrad zamówił kanapkę z krewetkami i awokado, a ja tosty z twarożkiem, wędzonym łososiem i pieprzem. Do tego sok świeżo wyciskany (ja pomarańczowy). Było to, jak zwykle, absolutnie WSPANIAŁE:-D
Po powrocie do hotelu dostałam śliczny prezencik-naszyjnik i bukiecik cudnych małych goździków od Olgi-kolejna miła niespodzianka:-)
Ten intensywny dzień zakończyliśmy obejrzeniem całkiem dobrego filmu pt. "Stranger than fiction":-)
A dziś... ucho mnie boli:-p Ale wygląda dokładnie tak jak chciałam, jestem więc zadowolona. Dzielnie znoszę ból (pan Rob w ogóle powiedział, że Polacy to twardzi ludzie i miał rację, choć przekłuwanie bolało, nawet nie pisnęłam;-) przemywam, zgodnie z zaleceniem, solą fizjologiczną i psikam antyseptykiem. Już nie mogę się doczekać, jak tytanowy (więc szarawy w kolorze) kolczyk ze sporą kulką wymienię na jakiś inny, mniejszy... No ale to za minimum 6 tygodni:-)
Zdjęcia z przebijania (jeśli ktoś lubi takie "krwawe" widoki) również można obejrzeć w moim albumie na Picasie:-)
No, i to by było na tyle...
Uściski dla wszystkich!!!

wtorek, 3 czerwca 2008

Pozytywnie:-)

No i mamy zmianę nastrojów:-)
Pogoda wprawdzie nadal nie zachęca do spacerów...;-)
Ale jakoś mi lżej na duszy.
Jakiś przełom się we mnie dokonał. Postanowiłam dać sobie spokój z dopasowywaniem się do grupy. Oczywiście jestem nadal koleżeńska, pomagam innym w pracy itp:-) Ale nie dam już sobie włazić w życie. Na wszystkie pytania, na które nie znam lub nie chcę udzielać odpowiedzi... nie udzielam:-) Tajemniczo się tylko uśmiecham albo kręcę głową;-p Im bardziej oni wypytują, tym bardziej ja milczę i tylko zbywam ich "być może" albo "nie wiem", na ogół wkrada mi się wtedy na usta pobłażliwy uśmieszek;-p Oni myślą, że skoro nie chcę rozmawiać, to znaczy, że jestem w złym humorze. Ale ja się śmieję i mówię, zgodnie z prawdą, że wprost przeciwnie. Bawi mnie ta sytuacja:-)
Dziękuję panu Grzesikowi05 za rady:-)
Bawi mnie też powodzenie, jakie mam tu wśród mężczyzn. Flirtuje ze mną kierowca Kevin, brat Eddiego Maurice, czasem goście. A ja... podejmuję flirt, owszem, bo kto tego nie lubi?;-) Ale... im bardziej oni mnie zaczepiają, tym bardziej ja się robię męsko-odporna;-) Interesuje mnie tylko i wyłącznie mój mąż (trochę wbrew tutejszemu rozpasaniu, gdzie trójkąty i skoki w bok są chyba na porządku dziennym), czym wzbudzam również konsternację, co z kolei przyprawia mnie znów o dobry humor;-)
Krótko mówiąc, zaczęłam sobie lekko pokpiwać ze wszystkich i... działa:-D
Już niedługo moje urodzinki. Jak już pisałam, miałam plan, by na tę okoliczność przebić sobie tragusa, ale... sama już nie wiem. Powoli nachodzą mnie wątpliwości. No ale jak nie to, to CO??? Macie jakieś pomysły na prezent dla samej siebie? Od razu mówię, że musi to być coś naprawdę wyjątkowego i EKSTRA. W końcu to ćwierćwiecze!:-)
Uściski z, deszczowego znów, Scarborough.

niedziela, 1 czerwca 2008

Niezbyt pozytywnie:-/

Pogoda nie zachęca do spacerów, cytując znaną reklamę... Szczerze powiedziawszy, w ogóle do niczego nie zachęca. Może najwyżej do zakutania się w koc, z książką i herbatą, co być może niedługo uczynię. Od rana leje. Cholera, prawie cała wiosna tu wygląda jak marzec w Polsce. Jak ja strasznie, strasznie tęsknię za polską wiosną! I w ogóle strasznie tęsknię dziś.
Niebawem minie pół roku, jak tu jesteśmy. Chyba wystarczająco długo jak dla mnie, by popaść w ciężki kryzys i irytację położeniem, w jakim się znajduję.
Tak naprawdę, obiektywnie patrząc, to nie jest najgorzej, dramatu nie ma... Ale...
No właśnie, piętrzą się "ale", które na dłuższą metę są bardzo męczące...
Myślę, że główną naszą (a na pewno moją) bolączką jest fakt, że po prostu nie należymy tutaj... Scarborough jest ślicznym miasteczkiem, ludzie, z którymi na co dzień się spotykamy, są do nas przyjaźnie nastawieni, ale ja jednak mam coraz silniejsze poczucie (narasta ono z biegiem czasu), że to nie moje miejsce, nie moi przyjaciele, nie mój świat... Często nie rozumiem dowcipów, powiedzonek. Drażni mnie coraz bardziej tutejsza mentalność plotkarska-cokolwiek niecodziennego zrobisz czy powiesz, zostaje to rozdmuchane do formatu sensacji dnia. Bez żenady są rozprzestrzeniane informacje co kto zamierza robić w weekend, kto ma hemoroidy, co kupi mężowi/narzeczonemu/chłopakowi na urodziny, czy lubi seks (dosłownie takie pytanie wczoraj usłyszałam, po czym moja odpowiedź została przez Shaunę głośno powtórzona każdej z osób pracującej tego wieczoru w restauracji), dokąd się wybiera na wakacje i co tam będzie robił itp., itd... Nie chodzi o to, że jestem osobą skrytą, czy że jakieś tematy krępują mnie. Ci, którzy mnie znają, wiedzą dobrze, że można ze mną o wszystkim pogadać. Jednak coraz mniej mam ochotę brać udział w tej idiotycznej rozrywce, jaką jest podniecanie się życiem innych. Na dłuższą metę jest to naprawdę męczące:-/
Do tego to życie stadne i swego rodzaju piętnowanie (powiedziałabym dosadnie: "zawracanie dupy") każdego, kto z jakichś przyczyn wyłamuje się ze schematu włóczenia się w głośnym stadku od pubu do pubu w sobotni wieczór. Dziś zostałam po raz n-ty zapytana, czy wychodzę z ekipą w sobotę (przecież moje urodziny, jak to tak, będę świętować zamknięta w domu??? Oni nie pojmują, że jest mnóstwo fajnych rzeczy do robienia pomiędzy siedzeniem w domu, a włóczeniem się po knajpach). Po raz n-ty powiedziałam, że raczej nie, a podminowana mokrą pogodą, dodałam prosto z mostu, że ja po prostu tego nie cierpię. Ema zapytała na to, czy w Polsce też nigdy nie wychodzę. Ja na to, że owszem, chętnie, do małych knajpek, z dobrymi przyjaciółmi... Konsternacja i lekko oburzone głosy: "No przecież my jesteśmy twoimi przyjaciółmi". Już całkiem zeźlona odparowałam, że nie, to nieprawda, ponieważ przyjaciel to ktoś naprawdę wyjątkowy. Że ich wszystkich lubię (co nie jest prawdą, ale nie chciałam już pogarszać sprawy), ale NIE SĄ MOIMI PRZYJACIÓŁMI. Sam, trochę urażona, powiedziała, że może ja nie uważam jej za przyjaciółkę, ale ona mnie tak. Może powinno to być dla mnie miłe, ale tak naprawdę to uważam, że to bzdura. "Znamy się" (to chyba nawet za duże słowo) dwa miesiące! Lubię ją, nawet bardzo. Ale do przyjaźni jeszcze bardzo daleka droga, której nie pokonamy wspólnie, ponieważ za kilka miesięcy nas tu nie będzie...
Prawdopodobnie popełniłam faux pas (chociaż nigdy nie uważałam szczerości za coś nagannego), ale szczerze mówiąc "zwisa mi to i powiewa smętnym kalafiorem", jak to adekwatnie ujmuje mój Tato. Już niedługo (oni nawet nie wiedzą, jak bardzo niedługo) wszyscy ci ludzie będą dla mnie tylko wspomnieniem (niektórzy sympatycznym, inni mniej), więc nie zamierzam się nad nimi rozczulać. Jestem w takim nastroju, że obecnie najważniejsze jest dla mnie moje własne samopoczucie.
I w związku z powyższym oddalam się pod gorący prysznic, a potem do łóżka.
Pozdrawiam serdecznie, ze szczerą nadzieją, że u Was dziś nastroje lepsze.