sobota, 30 sierpnia 2008

Wypadałoby...

... się pożegnać.
Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda, ale może są tacy, którzy nie wiedzą, że ewakuowaliśmy się ze Scarborough na stałe.
Od prawie 2 tygodni jesteśmy w Polsce i dobrze nam tu:-)
Powoli wszystko zaczyna się układać-mieszkanie, praca... Tak że koncentrujemy się na tym, a tamto osiem miesięcy... Dziwne to trochę, ale... oboje czujemy się tak, jakby nigdy nie miało miejsca;-p
Pewnie, że pamiętamy różne zdarzenia, mamy świadomość, że ten wyjazd był dość znaczący w naszym życiu, ale... Ja osobiście postrzegam go tak, jakby... to wszystko mi się przyśniło. Albo jakby trwało zaledwie dwa tygodnie, a nie osiem miesięcy...
Tak czy inaczej... Co było to było, ale teraz zaczynamy zupełnie nowe życie:-)
Żegnam się więc z Wami tutaj i dziękuję bardzo za czytanie:-)
Jeśli jeszcze kiedyś gdzieś mnie wywieje, to... Wiecie...;-)

czwartek, 14 sierpnia 2008

PSTRYCZEK ELEKTRYCZEK oraz... tylko kwestią czasu była...

... choroba Konrada. Gdy przez trzy dni mojej choroby opierał się wciąż wiruchom, pomyślałam, że to prawie cud. Ale cudu nie było, kiedy ja wydobrzałam na tyle, by znów normalnie funkcjonować, on zaczął narzekać na gardło, a następnego dnia kasłał już na dobre i miał stan podgorączkowy;-p Tak że w ostatnich dniach naszego tu pobytu nie mają z nas wielkiego pożytku;-p
Wprawdzie Konrad dziś już pracuje, kaszląc jak stary gruźlik (nie wiem, jak to możliwe, ja miałam tylko lekką infekcję gardła), ale dwa dni opuścił. Był nawet u lekarza (ja nie;-D) który przepisał mu... antybiotyk (!) Póki co nie wykupił go, ale chyba się przymierza. Czwarty dzień ciężkiego kaszlu to już raczej nie jest lekka infekcja gardła...
Ech...
A ja? Ja czuję się już zupełnie dobrze, swoim zwyczajem doszłam całkowicie do siebie po około pięciu dniach. Eddie, czegoś obrażony na mnie (podobno, że nie przyszłam mu powiedzieć, że już mogę pracować-co za bzdura:-o) niby dał mi prawie cały tydzień wolny, ale los oczywiście zrobił mu na złość i byłam wczoraj potrzeba na obiad. A wczoraj był trzynasty... Trudno powiedzieć, że wierzę w pechowość tej daty, ale... No nie wiem, coś chyba jednak w tym jest.
Czekamy sobie wczoraj aż kuchnia będzie całkiem gotowa, żeby wpuścić gości do, przygotowanej już, restauracji. Godzina już w zasadzie ta, a tu... TRACH!-nie ma prądu. Nasze korki-w porządku. Szybki rekonesans i okazuje się, że na całej ulicy prąd szlag trafił. Cicho, ciemno. Brak światła i radia w restauracji to pół biedy, gorzej, że w kuchni nic nie działa:-p Grill, podgrzewacze, maszyna z kawą, z gorącą wodą... ;-p Pełna mobilizacja, na początek sprowadzamy z góry gości, którzy mają kłopoty z poruszaniem się po schodach (no bo windę oczywiście też diabli wzięli, a tu ludzie o kulach, niedowidzący, w końcu to prawie ośrodek geriatryczny;-) Telefon tu, telefon tam. Shaun mówi "wszystko jest gotowe, jak się pospieszymy, można wydawać takie jakie jest, może nie zdąży wystygnąć". No ale jak jeść po ciemku (niby to dopiero godzina 18,45 i sierpień, ale nie zapominajcie, że jesteśmy w Anglii-za oknem szaro jak w marcu o 16-tej)? Kogoś olśniewa "mamy w szafkach świeczki od Bożego Narodzenia". Zapalamy, na każdym stole po jednej, Shaun biega z zapalniczką... Wpuszczamy gości, wszystkich na raz, no bo przez dwadzieścia minut zdążyli już wszyscy się zejść (jakie to szczęście, że robiłam wczoraj akurat mniejszą stację, tylko 14 osób:-) Wydajemy zupy i przystawki, które jeszcze nie zdążyły wystygnąć (gorzej, że jak się skończą, nie będzie jak dorobić:-p) Wszyscy biegają jak przysłowiowe koty z pęcherzami;-) Kuchnia, uszczuplona do dwóch osób, bo Luc ma wolne, dwoi się i troi, ale i tak są przestoje... Po dziesięciu minutach tego szaleństwa-PSTRYK-włącza się prąd:-) Hurra, uratowani, jesteśmy uratowani!:-D Dalej serwis przebiega bez zakłóceń, choć wszyscy muszą się strasznie uwijać. Na większości stacji pojawiło się ok.20 osób na raz, nie jest łatwo taką liczbę obsłużyć tak, aby jak najmniej było czekania i niezadowolenia. Ja z moimi 12-toma osobami praktycznie nie miałam chwili oddechu; większym stacjom pomagała Ema (bar) i Ruth (recepcja). Na koniec dostaję potwierdzenie, że jednak nie było tak źle-pewna pani prosi mnie, by podziękować szefowi kuchni, bo wszystko było smaczne i ciepłe:-) Opada ze mnie stres:-) Niby nic, takie rzeczy się zdarzają, to tylko awaria prądu, ale... widok stu osób, kłębiących się w ciemnościach w holu, robi jednak wrażenie (i to zdecydowanie niezbyt miłe:-p)
No, taką przygodę zaliczyłam prawie na sam koniec pobytu. Pracuję jeszcze tylko w sobotę, ciekawe, co się zdarzy;-)
Ściskam serdecznie i zmykam zrobić ręczne pranie:-p (prąd jest, ale parę rzeczy nie nadaje się do pralki;-p)

środa, 6 sierpnia 2008

W końcu chora:-/

Cześć Wam:-)
Piszę pewnie jednego z ostatnich postów, siedząc w łóżku, z korkiem z chusteczki higienicznej w nosie (dobrze, że mnie nie widzicie;-) Chwaliłam się odpornością, ale po ośmiu miesiącach i na mnie przyszła pora;-) Nic poważnego, przeziębienie zwykłe, ale czuję się "shitty", zapewne przez katar, zawsze katar mnie dobija:-/ Zaczęło się od bólu gardła, dwa dni temu, trochę go zaleczyłam, ale pojawił się katar i lekki kaszelek... Na szczęście nie mam podwyższonej temperatury. Szczerze mówiąc jak dotąd normalnie pracuję, a wczoraj byliśmy na wycieczce w Yorku, ale jeśli podskoczy mi temperatura, to obiecuję, że wezmę zwolnienie;-p
Konrad dziś pracuje na "popłoszu", jak to my mówimy (dla niezorientowanych-angielskie słowo "pot-wash" to tzw."zmywak":-) Zrzędliwa, acz dobroduszna Sally od wczoraj jest na dwutygodniowym urlopie i w kuchni brakuje rąk do pracy... Tak więc Konrad dziś zmywa gary, a w sobotę pomaga znów w wydawaniu posiłków. Ten to ma urozmaiconą pracę-restauracja, bar, nocne portierowanie, czasem kuchnia, a nawet "zmywak":-) A ja w kółko to samo:-p
Pogoda u nas niezmiennie bardzo zmienna, przy czym takiej prawdziwie letniej jest jak na lekarstwo. Na zmianę jest w miarę ładnie i leje, teraz też słyszę jakieś dalekie grzmoty, choć na porządną burzę nie liczę, bo przez 8 miesięcy takowa była tu tylko jedna, więc-jak widać-rzadkie to tutaj zjawisko:-p
Oj, właśnie usłyszałam, że jednak się zbliża:-o Być może więc będę zaraz wyłączać komputer.
Ściskam Was mocno i... do zobaczenia z większością z Was już całkiem niedługo:-D

sobota, 26 lipca 2008

Koniec kręcenia i kłamania:-D

Kamień z serca:-D
Nareszcie można przestać kłamać, co mnie przyprawiało o palpitacje za każdym razem, bo oszust ze mnie kiepski:-) Już wiedzą, że wyjeżdżamy 18 sierpnia.
Konrad wczoraj powiedział Eddiemu. Ja schowana w naszej łazience składałam modły do Wszechmogącego, żeby jakoś przyjemnie to wyszło, bo Eddie jest dość nieobliczalny...
Modlitwy chyba zostały wysłuchane;-) Po jakimś czasie Konrad zszedł na dół, żeby mi powiedzieć, że mogę się rozluźnić;-) Eddie podobno przyjął tę nowinę spokojnie (ja mam teorię, że już się domyślał od jakiegoś czasu...) i nawet był zadowolony, że powiedzieliśmy mu aż trzy tygodnie wcześniej (obowiązuje nas tydzień).
Tak że wszystko wyszło pomyślnie i możemy już przestać się ukrywać, co było moją udręką od trzech miesięcy;-)
Teraz jeszcze tylko przetrzymać trzy tygodnie ich kłapania na ten temat (oczywiście będzie to przez ten czas nowiną stulecia, chyba że spadnie w Scarborough meteoryt;-p) i... DO DOMU:-D
Tak że-do zobaczenia już bardzo niedługo:-)

PS. Eddie powiedział mi dziś "życzliwie" podczas wieczornego serwisu, że popełniamy największy błąd w życiu:-O
BUAHAHAHAHAHAHAHA!!!!!!!!!!! Trzymajcie mnie, za moment się zsikam ze śmiechu:-D

czwartek, 24 lipca 2008

Czas podsumowań, czyli czego się nauczyłam:-)

Licznik pokazuje 25 dni:-D
Za 25 dni o tej porze będziemy... Moment... [myślu, myślu;-)] Będziemy już prawdopodobnie na lotnisku w Liverpoolu, czekając na odprawę:-)
Hurra!!! Uratowani!;-)

I tak sobie ostatnio myślę... Czego by o tym naszym wyjeździe nie mówić (który wciąż nie wierzę, że się zdarzył;-) to na pewno mogę przyznać, że wielu rzeczy mnie nauczył:-)
Przede wszystkim-że człowiek wytrzyma znacznie więcej, niż mu się wydaje. No, pewnie, że to wiedziałam teoretycznie, ale tu przekonałam się o tym bardzo wyraźnie:-) Chyba po raz pierwszy w życiu tak wyraźnie... Psychicznie i fizycznie... Nie spodziewałam się, że tyle mogę...
Przybyło mi cierpliwości i szacunku do starszych ludzi. Trudno powiedzieć, żebym ich przedtem nie szanowała, ale... Sama nie wiem, niecierpliwiłam się łatwo, gdy ktoś starszy mówił do mnie niewyraźnie lub powolutku zachodził mi drogę;-p Tu musiałam przyzwyczaić się do tego i... cóż, może już mi tak zostanie;-)
Przekonałam się, jak niesamowicie może się zmieniać nasz stosunek do rzeczy, a przede wszystkim-do ludzi. Mało jest tu osób, które od początku do teraz lubiłabym tak samo (Konrad też to zaobserwował u siebie). Większość sympatii i antypatii ewoluuje w niesamowitych kierunkach, w tę i z powrotem;-p Nie będę może wymieniać z imion (oczywiście nikt z nich tego nie czyta, bo nikt po polsku tu nie gada, ale ten mój wrodzony takt...Ha, ha, aż się sama rozśmieszyłam;-) ale są tu tacy, co ich na początku lubiłam, nawet bardzo, a teraz jak słyszę ich głos z daleka, to się chowam, jak się da;-) I są też tacy, którzy na początku wnerwiali mnie niesłychanie, a obecnie budzą moją szczerą sympatię... Tak to dziwnie się plecie...
Przekonałam się, że niektóre stereotypy i opinie na temat Anglii i Anglików, które większość z nas słyszała, są prawdziwe;-) Brytyjki są grube i szpetne-prawda (w większości przypadków, NA PEWNO jest tu więcej grubych i szpetnych kobiet niż w Polsce). Jedzenie jest paskudne, głównie z powodu braku smaku-prawda. Jagnięcina tylko z sosem miętowym-po części prawda, rzeczywiście bardzo wiele osób tak to je i nie wyobraża sobie inaczej. W Anglii zawsze jest brzydka pogoda i pada-prawie prawda, na pewno znacznie częściej jest brzydko niż w Polsce (wyobrażacie sobie, jak musi być ciągle paskudnie?!)
Nauczyłam się, czy raczej przekonałam, że warto czasem zmierzyć jakiś ciuch, który wydaje się całkiem nie dla nas;-) Tym sposobem nabyłam wczoraj przezabawną, przedziewczęcą spódnicę typu "happy fifties", jak ja to mówię:-)
No i jeszcze oczywiście nauczyłam się trochę nowych słów po angielsku, głównie związanych z jedzeniem i jego serwowaniem;-) , nosić po trzy talerze w rękach, jeśli nie są gorące, a jak są gorące to po sześć na tacy, no i oczywiście składać fikuśnie serwetki;-p Obiecuję Wam, rodzino, że będę czasem na jakieś uroczystości tak składać (jeśli zgłosicie zapotrzebowanie;-) bo złożenie dziesięciu czy dwunastu serwetek w stojący wachlarzyk to 5 minut roboty;-) Buahahaha, najważniejsza umiejętność świata;-)
Mili moi. Tym ironicznym akcentem (dużo we mnie ironii na to miejsce i wszystko co z nim związane, ale jeszcze więcej szczerej radości na myśl o tym, co za 25 dni:-) kończę na dziś. Trzymajta się ciepło!!!
PS. Ha! Jeszcze coś mi się przypomniało. To może nawet jest najważniejsze... Jednak "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej". Mam mieszane uczucia co do naszego rodzinnego kraju, jak pewnie większość z Was, ale... Nie dla mnie życie na emigracji. Wszystko co kocham, jest w Polsce:-) Już to wiem na pewno.

piątek, 11 lipca 2008

Co pożyczam z biblioteki i dlaczego jestem twarda dziołcha;-)

Witam z, paskudnego dziś, Scarborough. Od rana pada i jest tak ponuro, że się rzygać chce, że tak brzydko się wyrażę.
Czas płynie sobie jakby wolniej ostatnio, nawet wiem dlaczego;-) Jak się na coś bardzo czeka, czas, który dotąd gonił jak głupi, złośliwie zaczyna zwalniać. Dziś mój "odliczacz" pokazuje 38 dni do powrotu. Niby mało, ale jednocześnie wydaje mi się tak strasznie długo... Bytowanie tutaj ostatnio oznacza dla nas CZEKANIE na TEN dzień;-)
Celem zabicia czasu, czytamy (co dosyć trudno pojąć naszym współpracownikom, których główną rozrywką jest omawianie cudzego życia). Ponieważ w pracy i na ulicach słyszę w sumie tylko angielski, w kółko i do znudzenia, w chwilach wolnych nie mam już siły ani ochoty wysilać się i brnąć przez cholerny angielski na kartkach książek. Zatem, korzystając z uprzejmości "skarbrowej" biblioteki, która ma całkiem pokaźny zbiorek książek po polsku, wypożyczam ostatnio pozycje wyłącznie w naszym ojczystym języku. Żebyście się troszkę pośmiali, przedstawię Wam, co obecnie mam w domku:-) W kolejności całkiem przypadkowej:
1. "10 razy miłość" czyli zbiór opowiadań o miłości, m.in. takich autorów jak Pilch, Gretkowska, Jastrun, Bakuła, Szapołowska i jeszcze pięciu innych (coby się trochę "zaromantycznić";-)
2. "Nowe przygody Mikołajka, tom 2" (coby się trochę pośmiać;-)
3. "Medytacja" (coby... no nie wiem sama, pomedytować chyba;-p)
4. "Ciąża od A do Z" (coby się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy zawczasu;-) Dowiaduję się z niej czy można będąc w ciąży: stosować akupunkturę, farbować włosy, jeść czekoladę, owoce morza, sery pleśniowe, jajka, uprawiać jogę, przyjmować leki przeciwbólowe, przeciwalergiczne, przeciwdepresyjne, palić marihuanę (oczywiście, że NIE!), nosić paznokcie akrylowe, latać samolotem (można), skakać na bungee (!!! kto w ogóle wpadłby na coś takiego???), uprawiać seks (można;-), bawić się z psami i kotami, brać gorący prysznic i wiele innych zagadnień (FASCYNUJĄCE!!!)
5. "ADHD-zespół nadpobudliwości psychoruchowej. Przewodnik dla rodziców i wychowawców." wydawnictwa GWP. Ha, ha:-D Chyba coś mam z głową (a tak naprawdę to doniesiono mi, że w gimnazjach w Łodzi potrzebować będą psychologów, to się deczko postanowiłam dokształcić;-)
No, takie książki sobie czytam, w zasadzie wszystkie na raz;-)
A, jeszcze się miałam pochwalić, że twarda ze mnie dziołcha;-) A dlaczego? A dlatego, że WYTRWAŁAM tutaj, daleko od rodziny, w tej okropnej pracy;-p Patrzę sobie, jak od czasu do czasu pojawia się jakiś nowy kelner czy kelnerka u nas i rezygnuje, zanim jeszcze dostanie cały własny rewir (bo za ciężko na ogół). I prawie wierzyć mi się nie chce, że ja nie zrezygnowałam. Parę razy płakałam ze strachu, że sobie nie dam rady, bo było naprawdę ciężko na początku. Ale jakoś zacisnęłam zęby i proszę;-) Zapierniczam bez zająknięcia między 24 osobami:-p Przed naszym wyjazdem z Polski jeden z wujków straszył mnie, jaka to mordercza praca, w której się aż buty zdzierają... Nie do końca mu wtedy wierzyłam, chyba trochę ze strachu, bo jakbym uwierzyła, jeszcze bym nie przyjechała:-p Cóż... Miał rację. Po pół roku podeszwę prawego buta (wcale nie byle jakiego) miałam przedartą NA WYLOT, prawdopodobnie od kopania w drzwi;-) Buty nie dały rady, musiałam kupić nowe. Ale ja wytrzymałam:-) I z tego jestem dumna:-) O! "Everything's possible", jak mawia Eddie:-)
Tym optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj.
Strzele sobie jeszcze partyjkę Mahjonga, ku odprężeniu, a potem chyba wskoczę do łóżka, bo wstać dziś musiałam o 6-tej.
Uściski!!!

czwartek, 3 lipca 2008

Żyjemy i mamy się... różnie...

...kwadratowo i podłużnie;-p
Ze zdrowiem trochę kulejemy, a dokładnie rzecz biorąc kuleje moja druga połowa. Po epizodzie z zapaleniem gardła, po którym jeszcze deczko pokasłuje, znów zmaga się z bólem ucha (pewnie znowu jakieś zapalenie...) Winę zwalamy na, silny zwykle, wiatr od morza... Ja dla odmiany trwam niewzruszona, niczym ostatni bastion zdrowia (he, he, co za skojarzenie;-) ze sporadycznymi chrypkami radząc sobie w ciągu jednego dnia:-) Mój organizm nie przestaje być dla mnie zagadką natury. Nie dosypiam, mieszkam w norze, w której niezależenie od prób wytępienia pleśni i permanentnego wietrzenia i tak wania stęchlizną, odżywiam się nędznie (mało witamin, dużo słodyczy i napojów gazowanych;-p) a jednak choróbska się mnie nie imają. Złego diabli nie biorą;-)
Poza drobnymi niedomaganiami małżonka w zasadzie wszystko w porządku. Pracujemy sobie, pieniążki zarabiamy, czasem coś tam na siebie wydamy... No i oczywiście liczymy dni do powrotu (46 dzisiaj:-) Myśl, że już za półtora miesiąca będziemy w Polsce, pozwala nam przetrwać wszystko;-)
Jeśli chodzi o pogodę, to tutaj ciągle wiosna i podejrzewamy, że tak już zostanie;-p Nawet jak jest ciepło, zwykle od morza wieje niemiłosiernie, poza tym praktycznie nie zdarzają się dni całkowicie słoneczne. Zwykle zaczynają się albo kończą deszczem, a przynajmniej solidnym zachmurzeniem... A na Onecie piszą, że w Polsce upały afrykańskie... No, za tym akurat niespecjalnie tęsknię;-p
Dziś bardzo, bardzo krótko, żeby dać znać, że w ogóle żyjemy jeszcze (choć ja właśnie przymierzam się do umierania, po obsłużeniu obiadowym trzech stołów po osiem osób). Może któregoś dnia uda mi się napisać coś więcej.
Tymczasem zmykam do spania, jutro znów trza do roboty wstać...
Pozdrawiam wszystkich!!!