sobota, 7 czerwca 2008

Urodzinki:-) (druga część tylko dla ludzi o mocnych nerwach:-)

Mili moi!
Jak większość z Was wie, stuknęło mi ćwierćwiecze:-) No dobra, postawiłam uśmieszek, ale tak naprawdę to wcale mi nie jest do śmiechu. Jeszcze 5 lat, zleci jak błyskawica, i będę mieć trzydziestkę na karku:-/ Rany, nawet nie mogę sobie tego wyobrazić! Ja-trzydziestoletnią kobietą?! Bez żartów;-)
Tymczasem urlopuję (jutro wracam do pracy niestety).
Pierwszy dzień mini-wakacji spędziliśmy w oceanarium SeaLife. Z zewnątrz miejsce to nie wygląda zbyt okazale, dlatego mile się zdziwiłam jego zawartością. Najpierw zwiedziliśmy sobie mroczne korytarze (rybki nie mogą mieć za jasno) z akwariami, a w nich-cudeńka: wielkie meduzy, płaszczki, małe rekiny, ryba-żaba, rybki bajecznie kolorowe jak z filmu "Gdzie jest Nemo?", rozgwiazdy, ukwiały...:-) Potem wydry-poczekaliśmy trochę na zaplanowany "pokaz" ich karmienia i mały wykładzik o ich zwyczajach. Było to bardzo ciekawe:-) Dalej foki w dużym basenie, który można było też obejrzeć z takiego małego tunelu, przez szybę (widać to na dwóch zdjęciach na Picasie:-) Też popatrzyliśmy na karmienie. Jeszcze potem karmienie pingwinów. Z zagrody pingwinów-do tunelu pod ogromnym akwarium-to było coś!:-) Nad głowami przepływały nam różniaste ryby (także rekiny, ale jakiś mały gatunek:-) oraz wielki żółw, a właściwie pani żółwica, która-jak się potem dowiedzieliśmy z mini-wykładu-ma dopiero 30 lat, a może dożyć nawet 250! (uwierzycie w to?!) Na koniec akwaria z konikami morskimi. Rany, to dopiero są dziwolągi! Natura stworzyła wiele dziwnych zwierząt (muszę przyznać, że we wszelkich wodach jest tych dziwów wyjątkowo dużo), ale koniki morskie są dla mnie zdecydowanie na czele rankingu najdziwniejszych;-) Bardzo nam się w SeaLife podobało, zapraszam do obejrzenia zdjęć z tego dnia na Picasie:-)
A wczoraj, w drugi dzień urlopu, w same moje urodziny...
Najpierw dostałam śniadanie do łóżka;-) Potem prezent od Konrada-śliczne słuchaweczki do mp3, które sobie wypatrzyłam i wymarzyłam:-) Następnie udaliśmy się do miasta, załatwić parę drobiazgów, jednak głównym naszym (moim:-) celem był salon tatuażu i piercingu, podobno najlepszy w Scarborough:-) No bo w końcu postanowiłam tego tragusa przebić:-) Raz się żyje, a przecież od lat mi się taki kolczyk podobał. Kiedy miałabym go sobie niby zrobić? Na 50-te urodziny?;-p Tak więc uznałam, że ćwierćwiecze to bardzo dobra okazja, a przy tym będę mieć pamiątkę z pobytu w UK (choć niekoniecznie jest to najfajniejsza przygoda mojego życia, ale na pewno PRZYGODA i dowód, że mam w sobie więcej siły, niż mogłam przypuszczać:-) Gdy przyszliśmy, pan Rob, właściciel studia, tatuował ramię pani po 50-tce:-) W kolejce czekał pan tej pani, też po 50-tce:-) Pan Rob zrobił sobie między nimi przerwę na przekłucie mnie:-) Najpierw dał mi do wypełnienia papier, gdzie miałam odpowiedzieć na kilka pytań (czy piłam tego dnia alkohol, czy cierpię na jakieś choroby krwi, czy łatwo mdleję, czy jestem dobrze wyspana:-) i podać swoje dane. Potem wziął mnie za takie szklane przepierzenie, Konradowi pozwolił wejść ze mną;-) Zapytał czy chcę na przekłucie kółeczko czy tzw.labret (wybrałam to drugie, kółeczek teoretycznie nie wolno mi nosić w pracy, zresztą labret bardziej mi się podoba:-) Założył jednorazowe rękawiczki, psiknął mi czymś na ucho (trochę mi schłodziło, ale domyślam się, że chodziło też o dezynfekcję), zaznaczył pisakiem miejsce przebicia. Złapał chrząstkę w specjalne szczypce. Wyjął z opakowania jednorazowy wenflon i CIACH;-p Bolało, nie powiem, nawet bardzo, i przy przebijaniu chrząstki było słychać dziwne chrupanie, ale trwało to tylko kilka sekund. Założenia kolczyka już nawet nie poczułam:-) Krew prawie nie leciała, tylko dwie czy trzy małe kropelki:-) Dał mi jeszcze ligninowe chusteczki, żebym sobie pouciskała to ucho jakieś 10 minut, zapłaciliśmy i już:-) Prosto stamtąd udaliśmy się na PYSZNE jedzonko do naszego, ukochanego już, Cafe Heart. Już w drzwiach powitano nas "co słychać u was?":-) Powiedziałam, że mam świeżutki kolczyk i potem go oglądali;-) Konrad zamówił kanapkę z krewetkami i awokado, a ja tosty z twarożkiem, wędzonym łososiem i pieprzem. Do tego sok świeżo wyciskany (ja pomarańczowy). Było to, jak zwykle, absolutnie WSPANIAŁE:-D
Po powrocie do hotelu dostałam śliczny prezencik-naszyjnik i bukiecik cudnych małych goździków od Olgi-kolejna miła niespodzianka:-)
Ten intensywny dzień zakończyliśmy obejrzeniem całkiem dobrego filmu pt. "Stranger than fiction":-)
A dziś... ucho mnie boli:-p Ale wygląda dokładnie tak jak chciałam, jestem więc zadowolona. Dzielnie znoszę ból (pan Rob w ogóle powiedział, że Polacy to twardzi ludzie i miał rację, choć przekłuwanie bolało, nawet nie pisnęłam;-) przemywam, zgodnie z zaleceniem, solą fizjologiczną i psikam antyseptykiem. Już nie mogę się doczekać, jak tytanowy (więc szarawy w kolorze) kolczyk ze sporą kulką wymienię na jakiś inny, mniejszy... No ale to za minimum 6 tygodni:-)
Zdjęcia z przebijania (jeśli ktoś lubi takie "krwawe" widoki) również można obejrzeć w moim albumie na Picasie:-)
No, i to by było na tyle...
Uściski dla wszystkich!!!

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Witaj Kasiu:)
Na wstępie chciałbym złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia z okazji urodzinek;) Hm, 25 latek?
Nie jesteś jeszcze taka stara;) Wychodzi na to, że jestem tylko o rok starszy i, choć mi też się to kiedyś w głowie nie mieściło, wcale się tak staro nie czuję:) Powiem więcej, odkąd mam więcej czasu dla siebie i zajmuję się sprtem (siłownia, bieganie, kajaki, koszykówka i rowerek), czuję się o niebo lepiej, bo młodziej raczej nie:P Odkąd wiem, czego chcę od życia, wiek przestał stanowić dla mnie jakikolwiek problem i tego też Tobie z okazji urodzinek życzę;)
Ah... Te Twoje notki... Już się nie mogę doczekać kolejnej:D

Mateusz pisze...

hehe:) no fajne te urodzinki fajne. A szczególnie to jedzenie. Sam chciałbym coś takiego zjeść... Ja od kiedy zacząłem projekty żywię się ciastkami i płatkami z mlekiem. Raz dziennie chodzę tylko do kantyny:|
Pozdrowionka!

Anonimowy pisze...

A wracając do Twoich urodzinek - BRAWO za odwagę:) - mówiłem, że to tylko chwila bólu;) Wkońcu do odważnych świat należy. No i tak się teraz zastanawiam, czemu u diabła nie zwiedziłem Sealife skoro miałem ku temu tak wiele okazji?! Hm, dziwny dziwak ze mnie:P

Anonimowy pisze...

A ja dla odmiany poproszę o wyjaśnienie, do czego dokładnie służył ten wenflon. :)

mamuśka pisze...

Wenflon jak mniemam służył do przekłucia:)) Miałam taką nastoletnią pacjentkę, która wenflonem właśnie, zakupionym w aptece, samodzielnie przekłuła sobie język i pępek!!!!!

Anonimowy pisze...

No tak, czyli jednak całkiem dobrze rozumowałam :) Dziękuję za pomoc.

PAPROCH pisze...

W zasadzie jest to igła z wenflonem. Igła jest głównym narzędziem przekłuwającym, po przekłuciu zostawia się w dziurze wenflon, a wyciąga igłę. Do wenflonu zakłada się kolczyk i wyciągając wenflon, przeciąga się kolczyk przez dziurkę:-)

mamuśka pisze...

Aż,jaka specjalistka się zrobiłaś!

PAPROCH pisze...

No ba, że tak;-) Podeszłam do sprawy poważnie i naczytałam się przedtem:-) Pooglądałam filmiki na YouTube itp:-) Jak się daje siebie okaleczyć, trzeba wiedzieć, na czym to polega. Nie mogę pojąć ludzi, którzy dają się przekłuć koleżance albo sami się przekłuwają, zaostrzonym kolczykiem albo-o zgrozo!-agrafką...