środa, 2 stycznia 2008

Czym właściwie jest nasza praca, czyli przemyślenia optymistyczne:-)

Gdy tworzę ten wpis, jest już po północy. Przespałam się dziś po robocie i teraz nie chce mi się spać. Postanowiłam zrobić więc coś konstruktywnego i znów dla Was popisać. Wasze pozytywne opinie o mojej "twórczości" zachęcają mnie, by się produkować jak najczęściej;-)

Tak sobie obserwuję nas oraz innych kelnerów cudzoziemców i myślę sobie, że dziwny jest ten świat. Ja, Konrad, dwie Olgi oraz Paweł, czyli staff spoza Wlk.Brytanii, mamy wyższe wykształcenie (tamci to różni filolodzy, ja jedna jestem psychologiem;-p) I co robimy? Usługujemy przy stole ludziom, mogę się założyć, że niejednokrotnie gorzej wykształconych czy mniej obytych od nas. Naszym zadaniem jest być uprzejmym, zawsze uśmiechniętym, pomocnym i dbać o to, by nikt nie czekał zbyt długo na swój posiłek czy kawę. Zapomnieć o sobie na te parę godzin w ciągu dnia; że chce się spać, że jest się głodnym, ma się okres, boli nas głowa albo stopy... Naszym zadaniem jest, za minimalną płacę, być na zawołanie. Polerować sztućce, ścierać stoliki, odkurzać restaurację, napełniać automat z mlekiem, zrzucać resztki z talerzy do kosza... Tutaj nie liczy się, z jaką oceną skończyliśmy studia, ani nawet czy w ogóle jakieś skończyliśmy. Mamy być szybcy, uprzejmi i brać na siebie skargi na wiele rzeczy niezależnych od nas (np. że danie jest za chłodne lub że trzeba było na nie godzinami czekać - na ogół jest to wina kuchni) Co z tego wynika?... Ano to, że coraz bardziej szanuję zawód kelnera oraz inne, polegające na usługiwaniu i skakaniu wokół innych, tylko po to, by im umilić lub ułatwić życie. Nie mam żalu, że przez 5 lat studiowałam po to tylko, by teraz biegać z talerzami. Wielu ludziom wydaje się to straszne i niesprawiedliwe, może nawet poniżające. Nie przeczę, czasami nachodzi mnie frustracja i żal, że jak to może być, że ja, pani magister;-) jestem zwykłą kelnerką w dwugwiazdkowym hotelu... Ale najczęściej jednak jestem wdzięczna za to doświadczenie, bo wiem, że mnie wzbogaci i że nie będę żałować. Jestem z natury leniuszkiem, a tu nauczę się (już się nauczyłam?) ciężko pracować. Dowiedziałam się o sobie (i jeszcze zapewne się dowiem) rzeczy, których bym się nie spodziewała, choćby tego, że jestem w stanie funkcjonowac tak daleko od rodzinnego domu, w obcej kulturze, otoczona obcym językiem. Podszkolę (już podszkoliłam;-) język. Poćwiczę nawiązywanie kontaktu z ludźmi. Zapewne będę jeszcze bardziej szanować osoby, o których się zapomina natychmiast gdy znikną z pola widzenia albo w ogóle nie wie się o ich istnieniu (kelnerów, sprzątaczki, podkuchennych, zmywakowych...) Myślę, że przez kilka miesięcy nauczę się tutaj więcej, niż przez całe dotychczasowe życie. Do wyjazdu zmusiły mnie okoliczności i dziwne koleje losu, ale przypuszczam, że w ostateczności był to dobry obrót obrót spraw i wyjadę stąd bogatsza nie tylko o pokaźną (mam nadzieję;-) sumkę pieniędzy...
Z takimi to optymistycznymi przemyśleniami kończe na dziś. Jutro wrzucę te notkę na bloga, ze szczerą nadzieją, że będzie się ją tak dobrze czytało, jak poprzednie;-)
Tymczasem dobranoc:-)

PS.Już rano, właśnie poznaliśmy "rotkę" czyli grafik na następny tydzień. W poniedziałek jeszcze jesteśmy OFF, a potem zaczyna się jazda;-p Teraz dopiero, dla nas obojga, praca na pełnym etacie. Zaczniemy wreszcie regularnie, sensownie zarabiać:-)

3 komentarze:

Mateusz pisze...

Co tu napisac;) Fajnie, ze to odbierasz optymistycznie, a nie jak niektorzy - tylko by sie wkurzali, ze musza po studiach tak pracowac..

Ja lece wlasnie do sklepu cos do jedzenia kupić.
Pozdrowionka!

tataradka pisze...

Dzięki.

tataradka pisze...

Myślę Kasiu, że nie nauczysz się tam więcej niż przez całe życie, choć może dużo w krótkim czasie, ale na pewno ciekawy kawałek.