piątek, 14 grudnia 2007

Pierwsze dni.

Jak łatwo się zorientować z częstotliwosci zamieszczania przeze mnie nowych postów, od przybycia na Wyspy z czasem u mnie kruchutko. Także z internetem, przynajmniej na razie. Piszę to na komputerze bez internetu, w naszym pokoju w hotelu New SouthLands, wrzucę na bloga jak dowleczemy się do biblioteki, gdzie wczoraj założylismy karty. W ramach promocji startowej, przy wypożyczeniu dowolnej ksiażki, mamy godzinę netu za darmo:-)
Ponieważ nie wiem, kiedy znów uda mi się tu zajrzeć, postaram się w skrócie opisać wszystko.
Podróż minęła nadzwyczaj spokojnie, nie była nawet zbyt męczaca, mimo, że zajęła w sumie cały dzień. Wylecielismy z Lublinka o czasie, nie było tak zle jak się spodziewałam. Nie panikowałam cała drogę, nawet odważyłam się popatrzec przez okno, a także korzystac z toalety;-) Ladowanie było znacznie gorsze niż start, myslałam, że popękaja mi bębenki. Juz wiem, że podróżowanie samolotem to nie jest to, co lubię najbardziej:-/
Wyladowalismy o czasie. Liverpool przywitał nas słońcem i wiatrem. Autobusem numer 500, który wskazał nam pan w pomarańczowej kamizelce (zatrudniony na lotnisku chyba specjalnie po to, by doradzać przybyszom w sprawie autobusów) dostalismy się na dworzec kolejowy, gdzie zjedlismy po dziwnym pierogu na ciepło, nadziewanym cholera-wie-czym (gotowanymi ziemniakami z cebula i jakims mięsem) i, wybuliwszy ciężkie pieniadze na bilety do Scarborough, rozpoczęlismy ostatni etap podróży, który trwał ponad 3 godziny. Tu pierwsze poważne zaskoczenie: przez głosniki w pociagu nie dosć, że ida komunikaty, jaka stacja będzie następna oraz by nie zapomnieć swoich rzeczy wysiadajac, nadaja również przeprosiny, jesli pociag stoi na czerwonym swietle dłużej niż ustawa przewiduje:-) Wyobrażacie sobie cos takiego w Polsce? Sam pociag estetyczny, czysty, toaleta w idealnym stanie:-) Juz wiem, czmu jest tak drogo;-)
Scarborough (która to nazwę Brytyjczycy czytaja jako "Skarbra";-) powitało nas deszczem i zimnym wiatrem. Mimo poczatkowo kiepskiej pogody od razy zauwazylismy, że miasteczko jest bardzo malownicze. Na szczęscie Olga, dzięki której tu trafilismy, wyszła po nas i wezwała taksówkę. W hotelu przywitano nas bardzo miło, dostalismy od razu koszule na następny dzień i kolację.
Od wtorku rano-ciężka robota. Oboje zostalismy przydzieleni do kelnerów, którzy już wiedza co i jak i mamy ostry trening. Nie że sobie patrzymy i zapamiętujemy:-p Wszystko musimy od razu robić. Mnóstwo jest biegania, nie wiedziałam nawet, że kelnerzy musza tyle robić. Nie tylko przynosimy kawę/herbatę, tosty i zestawy sniadaniowe podczas sniadania oraz przystawki, główne danie oraz desery i kawę/herbatę w czasie obiadu. Przygotowujemy także szwdzki bufet, obsługujemy maszynę z sokami, po posiłku nakrywamy do kolejnego, polerujemy sztućce, po sniadaniu odkurzamy dywan, czasem wycieramy z kurzy krzesła, jesli potrzeba, myjemy szklanki po sniadaniu (tzn. obsługujemy maszynę, która je myje), pilnujemy, by w podręcznej lodówce zawsze było masło, owoce, soki itp.
Dzis zaczynałam pracę, gdy było jeszcze całkiem ciemno, ale za to przed 10 byłam wolna. Normalnie mamy zmianę od 7,30 do 10,30, ale dzis było trochę inaczej, bo dziadki wyjeżdżały. Piszę "dziadki", bo zgodnie z tym, co zapowiadała nam Olga, hotel ten przypomina osrodek geriatryczny;-) Sami seniorzy, niesamowicie mili zreszta. Dzis, z okazji wyjazdu, zostawili nam całkiem spore napiwki. Jodie, moja "opiekunka", która uczy mnie kelnerować, była tak miła, że pozwoliła mi zachować połowę:-) Menedżer kelnerów, Eddie (z pochodzenia Portugalczyk, ale nigdy byscie tego nie zgadli patrzac na niego) jest dziwakiem z zakręconym, brytyjskim (a może portugalskim?;-) poczuciem humoru. Trochę dziwny, ale bardzo miły. Ciagle mi powtarza, że jestem szybka i szybko się uczę:-)
W ogóle wszyscy się sa w tym kraju nieprawdopodobnie mili, pomocni, dosłownie nie ma rzeczy, której nie dałoby się w Anglii załatwić:-) W urzędach, bankach, w bibliotece wszyscy sa tak niesamowicie mili, wyrozumiali, grzeczni, usmiechnięci... Nie moge się nadziwić. Polscy urzęnicy powinni tu przyjeżdżać i się uczyć;-) No i nie ma spraw niemożliwych do załatwienia. W bibliotece na poczatek dostalismy ulotkę z zasadmi biblioteki itp. Wyobrazcie sobie, że na końcu ma ona adnotację, że jesli potrzebujemy, moga nam ja przełożyć na dowolny język, napisac braillem lub nagrać na tasmę:-D I to jest moim zdaniem kwintesencja tego, jak tu się traktuje klientów w różnych miejscach. Tylko powiedz, czego potrzebujesz, a zrobimy wszystko co się da, zeby cię zadowlić:-) To mi się podoba:-)
Co poza tym? Niektóre rzeczy sa tu bardzo dziwne. Kiełbaski smakuja jakby składały się głównie papieru toaletowego, nie mogę sobie wyobrazić jak oni moga to jesć:-/ Jajecznica wyglada jakby była z samych białek (???) Krany sa oczywiscie osobne na zimna i na goraca wodę (która jest naprawdę GORACA), ręce myje się KOSZMARNIE niewygodnie. W naszym hotelu odkurzacze maja narysowane oczy i napisane imię (James:-p) A w Tesco można wziać z półki i normalnie kupić, jak inne rzeczy, pudełko, a w nim ubezpieczenie (POWAŻNIE!) No i wszyscy, do wszystkich, zawsze i wszędzie staraja się używac "I'm sorry", "Excuse me" oraz "Thank you". Nawet tabliczki w rodzaju "nie deptać trawników" czy "nie ma tu wstępu" zakończone sa grzeczna prosba oraz podziękowaniem! NIESAMOWITE:-)
Do języka przywykłam szybko, już większosc rozumiem, choć naprawdę strasznie bełkocza, ale to kwestia pewnego przestawienia się. Najbardziej mnie smieszy tutejszy dialekt, w którym w wielu słowach, gdzie uczono nas, ze "u" czytamy jak "a", oni czytaja jednak "u" (czyli np. husband, cups, butter). Smiesznie to brzmi:-)
Na razie kończę, mam jeszcze trochę do zrobienia dzis, a tu trzeba isć do biblioteki i wsadzić na bloga...
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie z zimnego lecz na razie słonecznego wschodniego wybrzeża (Morze Północne jest piękne i wszędzie tu pełno mew czy innych albatrosów:-)
Wasza Kelnereczka Kate;-)

1 komentarz:

Mateusz pisze...

Kasia!
Musialem szybko przeczytac i pisze tez krotko, bo zaraz mam egzamin. Co do tych pierogow to jadlem takie pare razy to tzw. Cornish Pie. Dziwne to, ale niezle:P Odkurzacze z oczami też mieliśmy w Thistlu:P A wciągają kurz nosem jak słoń nie?
Kiełbaskie bez smaku też znam;) A widzieliście już kiełbaski w słoiku w zalewie? Nawet nie odważyłem się tego kupić:P

Mew wam się odechce po jakimś czasie chyba. Mi się przynajmniej odechciało tego skrzeczenia po jakimś czasie.

Fajnie, że wam się tam układa jakoś:) Czekam na następne wieści!

Ciaooo!